Wyniki  II  Ogólnopolskiego konkursu „Poezja Grunwaldu”

Dziękujemy wszystkim uczestnikom konkursu za udział i zaangażowanie. Wspaniałe prace, ciekawe opowieści, wyjątkowe rymy, fantastyczne pomysły. Wybór był niesamowicie, trudny jednak Komisja stanęła na wysokości zadania i wyłoniła zwycięzców:

Kategoria (poniżej 16 r.ż.)
 
1 miejsce – Jakub Jurski „Wspomnienie Grunwaldu”
 
2 miejsce – Michał Łukawski „Czterozgłoskowiec o bitwie pod Grunwaldem”
 
3 miejsce – Katarzyna Adamczyk „Duch Grunwaldu”
 
Kategoria (powyżej 16 r.ż.)
 
1 miejsce – Maciej Barton „Król Darek”
 
2 miejsce – Zofia Pichlak „Pieśń o Grunwaldzie”
 
3 miejsce – Ilona Balcerczyk „Ballada o rycerzu”
 

Gratulujemy !

Komisja w składzie:

Kamila Zielińska – Krogulska – pisarka – Działdowska Kuźnia Słowa

Szymon Drej – historyk – doktor nauk politycznych – Dyrektor Muzeum Bitwy pod Grunwaldem w Stębarku

Jarosław Malecki –  historyk – przewodnik – Kierownik działu archeologiczno-historycznego – Muzeum Bitwy pod Grunwaldem w Stębarku.

 

WSPOMNIENIE GRUNWALDU – Jakub Jurski

Piszę do Ciebie, Ojczyzno kolejny list, oficjalny.

Zawsze prawie to samo, tekst dobrze Ci znany, banalny.

Piszę, by podziękować, za wszystko, co w kartach historii ukryte.

Za wszystkie rany przeszłości w mych myślach wyryte.

Dzisiaj sięgam do głębi Twej duszy i wspomnę chwile radości,

Które znad Grunwaldzkich  pól się niosą, dotykając strun wrażliwości.

Dziś Grunwald chcę wnieść jak sztandar, wysoko na piedestały,

By wszystkie pokolenia, o tym zwycięstwie pamiętały.

Sięgnę oczami wyobraźni, do tej krwawej bitwy,

Gdzie wojska polskie stanęły do swej modlitwy.

Gdzie dwa nagie miecze ośmieszyć nas miały,

A znakiem Viktorii szybko się okazały.

Wrócę do chwil z przeszłości, gdzie żar z nieba palił skóry,

Krzyżackich wojowników, ubranych w blaszane mundury.

Gdzie słowa „ Bogurodzicy” mocy naszym dodają,

Wiarę i odwagę na wietrze uskrzydlają.

Wrócę do tych obrazów, krwią trupów malowanych,

Pól pełnych ciał rycerzy martwych, nieocalałych.

Pokrytych białymi jak mleko płaszczami,

Niczym na łożu śmierci , pośmiertnymi całunami.

I wracać tak mogę do tych obrazów jeszcze nie raz,

Bo pokazują one Twą prawdziwą, poranioną,

 Ale uśmiechniętą twarz.

Kończąc ten list, płaczę rzewnymi łzami,

Że tyle wycierpiałaś, a my nie zawsze to doceniamy.

 

„Czternastozgłoskowiec o bitwie pod Grunwaldem”

Daleko za rzeką Wisłą, w tajemniczym lesie, 

polska dzika przyroda ciszę ze sobą niesie.

To tutaj, tam gdzie łąki, bory i ziemia żyzna,

tu jest Polska! Moja bajeczna, piękna Ojczyzna.

 

Opowiem wam dziś pewną starą, znaną historię, 

o czasach gdy Polska miała z Krzyżakami wojnę. 

Był to wiek, w którym na tronie rządził ostatni Piast, 

pozostawił po sobie mnóstwo murowanych miast.

 

W czternastym wieku Ludwik Andegaweński rządził,

znany nam do dziś przywilej koszycki sporządził. 

Umowa większości rycerzy się spodobała,

i w taki sposób Jadwiga królową została.

 

Jadwiga ze swej dobroci była w kraju znana, 

Akademii Krakowskiej swoje skarby oddała. 

Ponadto straconą Ruś Halicką odzyskała, 

lecz by Polska była silniejsza, męża szukała. 

 

Ostatecznie na męża Władysława wybrała, 

przez co pogańska Litwa chrześcijańska się stała,

a wojskom krzyżackim, które Litwę najeżdżały, 

wstępne układy obu państw się nie spodobały.

 

Polacy i Litwini na Litwie się spotkali, 

za zgodą obu państw, Unię w Krewie podpisali. 

Nie wszyscy jednak z tej okazji się ucieszyli, 

bo Krzyżacy szybko w odpowiedzi Żmudź podbili. 

 

Pewnego razu wybuchło na Żmudzi powstanie, 

które było przeciw zakonowi skierowane.

Dobrzy Litwini powstańcom dzielnie pomagali, 

Krzyżacy to sobie inaczej zapamiętali. 

 

Gdzieś daleko nad Niemnem, w małym lesistym gaju, 

stacjonowali rycerze, z sąsiedniego kraju.

Do ataku na Litwę się przygotowywali, 

wielką zemstę za powstanie Bogu obiecali.

 

Polacy oddać kraju zakonowi nie chcieli, 

również przygotowania do wojny rozpoczęli. 

Z Krakowa wczesnym rankiem na Malbork wyruszyli, 

„I bez zwycięstwa nie wrócą” – tak postanowili.

 

Piętnastego lipca o ósmej godzinie z rana, 

kiedy Msza za ojczyznę została odprawiana, 

na otwartym polu, gotowi Krzyżacy stali,

z niecierpliwością na początek bitwy czekali. 

 

Przed bitwą do króla zakonnicy przyjechali, 

dwa nagie miecze w prezencie mu podarowali.

Dzisiaj te dwie szable symbolem bitwy się stały, 

wcześniej do rozpoczęcia walki nawoływały.

 

Bitwę zaś Polacy rozpocząć od pieśni chcieli,

szybko w długim szeregu wszyscy razem stanęli. 

Nagle padł rozkaz, polskie trąby głośno zabrzmiały, 

a wojska „Bogurodzicę” pięknie zaśpiewały. 

 

Gdy słynna „Bogurodzica” się już zakończyła, 

w tym właśnie momencie wybiła wielka godzina.

Wojska litewskie szybko do ataku ruszyły, 

czym stojących tam Krzyżaków lekko zaskoczyły.

 

„Krzyżacy! Do armat!” – wrogowie głośno krzyczeli! 

Mówili: „Litwini bitwę właśnie rozpoczęli!” 

Nagle, najeźdźcy również do ataku ruszyli, 

brutalnie i szybko z pędem w Litwinów się wbili. 

 

Zalały całe pole bitwy wrogie oddziały, 

dobrych dla naszej ojczyzny zamiarów nie miały. 

Jednak dzielni polscy rycerze się ich nie bali, 

i skutecznie ataki Krzyżaków odpierali.

 

Słychać też okrzyki: Chwała Polsce, chwała Litwie! 

Krzyczeli tak rycerze biorący udział w bitwie.

Zagłuszali krzyżackie pieśni, polskie śpiewali, 

i z miłości do swej ojczyzny się poświęcali. 

 

Polacy atakują, życie swe poświęcają! 

Germańscy rycerze z koni już nawet spadają! 

Padają na ziemie rycerze! Walczą na miecze, 

takie brutalne było właśnie to średniowiecze.

 

Bronią się rycerze, wycofują, uciekają, 

bo z Polakami, prawie żadnych szans już nie mają.

Nagle słychać głośny cios! I mistrz zakonu pada! 

Biada wam chciwi Krzyżacy, o wielka wam biada! 

 

Bitwa już wygrana, Polacy znów atakują, 

i z hukiem Krzyżaków pod Grunwaldem pokonują! 

Wielkie było świętowanie! Wielka była chwała! 

O tym zwycięstwie cała Europa usłyszała!

 

Jadą Polacy na koniach długą polną drogą, 

głośno pieśni śpiewają, nagadać się nie mogą. 

Niedługo po tym kolejny rozkaz króla pada,

po chwili wyrusza na Malbork wielka wyprawa! 

 

Duch Grunwaldu – Katarzyna Adamczyk

            Jedenaście lat temu umarłam. Wtedy też był lipiec, a słońce otulało promieniami moją komnatę. Było jak gorący pocałunek. W drżących dłoniach trzymałam różaniec, przesuwając kolejne koraliki i szepcząc modlitwy wysuszonymi ustami. Tak naprawdę już wtedy byłam martwa. To nie moje usta szeptały modlitwy i nie moje ręce trzymały różaniec. Umarłam już wcześniej, razem z moją córeczką.

            Nie pamiętam, żeby umieranie bolało. Zobaczyłam tylko światło. Było ostre, jaśniejsze od tysiąca słońc. Ktoś chwycił mnie za rękę, ale nie widziałam jego twarzy. Chyba o coś mnie pytał, a ja chyba odpowiadałam. Później znalazłam się w niebie i tam trosk już nie było. Była za to moja ukochana Elżunia, siedziała na kolanach mojej matki. Jadły razem truskawki.

            Doskonale z góry widziałam Władysława i cieszyłam się, że spełnił moją prośbę            i ożenił się z Anną. Chociaż widziałam, że męczą się w tym małżeństwie, to była dobra decyzja. Poddani przyjęli Annę dobrze w roli królowej, w końcu płynęła w niej krew piastowska. Bardzo wzruszyło mnie to, że ich córka nosiła moje imię.

            Władysław, rzecz jasna, wciąż zajmował się polityką i przez cały czas był w rozjazdach. Całą swoją uwagę poświęcał sprawom państwowym. Rzadko bywał w zamku, a nawet jeśli, to był tam tylko duchem, myślami znajdował się w świecie tylko sobie znanych spraw               i obowiązków.

            Jego największym problemem byli Krzyżacy. Chociaż zawsze dużo się kłóciliśmy, to co do jednego byliśmy zgodni – Zakonników trzeba zniszczyć. Mieliśmy jednak co do tego różne plany i motywacje. Władysław chciał oczywiście zrobić z tego pokaz siły, roznieść Zakonników w pył i pokazać, kto rządzi w Europie. Ja wolałam załatwić to na drodze dyplomacji. Przeszkadzało mi to, że bezczeszczą Boga i prowadzą te swoje brutalne manewry w jego imię.

            Wojna wisiała w powietrzu. Władysław chodził zestresowany, prowadził rozmowy      z Witoldem, a ja wiedziałam, że teraz już nic nie powstrzyma rozlewu krwi. Codziennie widziałam jak leży w łóżku i wpatruje się tępo w sufit, niemal czułam jak myśli kołaczą mu się w głowie, kiedy próbuje znaleźć rozwiązanie jak podejść Zakonników. Chociaż przed poddanymi udawał pewnego siebie i lubił mówić, że zdobycie Malborka będzie czystą formalnością, to wiedziałam, że wcale nie był pewien wygranej. Polska była silna, mogła pochwalić się dużą armią, ale Zakon Krzyżacki wcale nie był pod tym względem gorszy.

            Już od czerwca Władysław i Witold zaczęli działania wojenne. Ich połączone wojska przekroczyły Wisłę, a marszem na Malbork całkowicie zaskoczyły Krzyżaków. Ten drobny sukces pozwolił Władysławowi rozłożyć skrzydła, poczuł się pewniej i zyskał siłę potrzebną   w otwartym starciu, które było nieuniknione.

            Wszystko zaczęło się 15 lipca. Niebo od rana było niemal bez chmurki, a słońce ciekawe rozwoju wydarzeń, rzucało zaczepnie swoje promienie na armię polsko-litewską. Władysław wiedział, że Krzyżacy są blisko. Sporo zaryzykował stosując nowy styl dowodzenia wojskiem, jednak wierzył w wygraną całym sercem.

             Pierwsze wątpliwości ogarnęły go dopiero przed samą bitwą. Ulokował się na wzgórzu górującym nad polem bitwy. Niepewność objęła go swoimi mackami i nie chciała puścić. Władysław próbował się skupić, od jego rozkazów zależało przecież tak wiele.

            Patrzyłam na niego w milczeniu, nawet nie zdając sobie sprawy z własnego przejęcia. Wciągnięta w wir myśli i emocji, przestraszyłam się, kiedy poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu. Odwróciłam się i ujrzałam wysoką postać, która jaśniała ostrym blaskiem. Jej dotyk był delikatny jak muśnięcie piórkiem. Widząc nieme pytanie w moich oczach, postać przemówiła do mnie aksamitnym głosem: Jadwigo, widzę, że jesteś jeszcze potrzebna na Ziemi. Pozwolę ci tam zejść – jeden, jedyny raz. Nikt nie będzie cie widział, będziesz raczej jak świst wiatru, błysk światła, nieustępliwa myśl. Będziesz jak dźwięk sumienia, bicie serca. Wierzę, że uda ci się wpłynąć na bieg wydarzeń, coś naprawić, zmienić.

            Popatrzyłam na jaśniejącą twarz w szoku, ale w milczeniu kiwnęłam głową. Postać chwyciła moją rękę  i pociągnęła w dół. Szliśmy razem po czymś, co wyglądało jak długie, szklane schody, jednak moje stopy ich nie dotykały. Kręciło mi się w głowie i tylko świadomość ręki oplatającej mój nadgarstek pozwoliła mi nie stracić przytomności. Postać zaprowadziła  mnie przed ogromną bramę. Toporne drzwi wyglądały jak utkane ze słońca, mieniąc się złotem. Poczułam się niegodna chwycenia za klamkę. Zanim jednak zdążyłam poświęcić więcej uwagi tej myśli, mój przewodnik otworzył wrota i bezpardonowo mnie przez nie wypchnął. Przerażona zamknęłam oczy, jednak kiedy je otworzyłam znalazłam się na Ziemi.  Byłam duchem. Niewidzialnym, nieuchwytnym, niemal nic nieznaczącym, ale czułam, że posiadam moc i mogę wpłynąć na wydarzenia.  

            Znalazłam się na wzgórzu i od razu poczułam polskość w każdej, nawet najmniejszej, rzeczy. W Rzeczpospolitej niebo jest bardziej błękitne, a trawy wręcz rażą zielenią, kwiaty pachną intensywniej, a ich kolory są żywsze. Zanim jednak zdążyłam na dobre nacieszyć się tak drogim mi krajobrazem, przypomniałam sobie dlaczego tam byłam. Władysław. Zobaczyłam go na szczycie wzgórza. Ktoś mógłby pomyśleć, że  modli się, wznosząc bezradne spojrzenie w stronę nieba. Ja jednak widziałam, że Władysław jest najzwyczajniej w świecie przerażony tym, że może ponieść klęskę w tym istotnym starciu.

            – Władysławie – szepnęłam, a mój głos był dziwnie przytłumiony.

            -Jadwigo? – Pytał jakby sam zastanawiał się czy nie postradał zmysłów. Jakby nie wierzył, że mogłam być razem z nim na tym wzgórzu. Rycerze, którzy stali wokół niego wymienili dziwne spojrzenia, jednak wcale go to nie obeszło.

            – Władysławie, jestem tutaj, choć nie widzisz mnie. Będę ten ostatni raz stała przy tobie. Skup się teraz, bo bitwa lada chwila będzie miała swój początek. Odrzuć wątpliwości, błyszcz jak słońce. Bądź bogiem tego wojska tu, na Ziemi, a Bóg jedyny w niebie czuwać będzie nad tobą i twoją armią.

            -To dzięki niemu tu jesteś? – zapytał. Wydawał się być już spokojniejszy i o wiele bardziej skupiony. Spojrzenie wyostrzyło mu się, a oczy błyszczały determinacją. Tak jakby moje słowa zdołały ukoić jego duszę.

            – Tak, to z jego woli się tu znalazłam.

            – Tak wiele mógłbym ci teraz powiedzieć Jadwigo, o tak wiele rzeczy zapytać,               a jednak milczeć muszę i skupić się na tej bitwie. Tymczasem mów miła, mów cokolwiek,  twój głos mnie uspakaja i daje nadzieję.

            Mówiłam więc, szeptałam modlitwy, śpiewałam psalmy, a Władysław, choć świadom mojej obecności, całkowicie skupił się na bitwie.

             Wojsk polsko-litewskich było więcej, ale nie było wcale pewne, że gwarantuje to zwycięstwo. Po stronie Krzyżaków walczyli rycerze z 22 krajów. Wyglądało to tak, jakby pół Europy skupiło się tu, pod Grunwaldem, aby walczyć przeciwko wojskom Jagiełły. Raz po raz jakiś goniec przychodził po rozkazy, lub z wiadomością z pola bitwy. Władysław w napięciu obserwując starcie wydawał polecenia, kalkulując możliwe efekty własnych decyzji.

            Na polu bitwy oddział pod dowództwem Witolda uderzył pierwszy, napotykając jednak krzyżacką ścianę. Zakonnicy używali armat, na nic się to jednak zdało. Litwini atakowali pełni zacięcia, jednak musieli ustąpić sile krzyżackiej szarży. Usłyszałam jak Władysław ze złością po litewsku mówi coś pod nosem. Nie spuszczał przy tym wzroku                z uciekających z pola bitwy rodaków.

            Na lewym skrzydle Polacy dzielnie walczyli, zdobywając niewielką przewagę. Morze Krzyżaków wydawało się nie mieć końca, jednak polscy rycerze nie dali się podtopić. Rycerstwo obydwóch stron starło się ze sobą, gdzieś z boku Witold z nowym oddziałem wracał na pole bitwy. Wodziłam wzrokiem po napiętej sylwetce Władysława, który pomimo zamieszania doskonale wiedział, gdzie patrzeć. Po jego wcześniejszym strachu nie było już śladu, w zamglonych wcześniej oczach znajdowała się czysta determinacja.

            Słońce było już nisko, ogarniając pomarańczową poświatą całe niebo. Polskim oddziałom udało się otoczyć wroga. Krzyżacy znaleźli się jakby w klatce, z której nie było wyjścia. Próbowali się szamotać, wyrywać, znaleźć lukę, którą można by przemknąć do lasu w tym labiryncie ostrzy. Ich wódz gdzieś pośród trupów leżał na na ziemi. Ktoś rozkazywał odwrót. Brakowało nadziei. Wznosili błagalne spojrzenia w stronę płonącego nieba. Polacy nie mieli litości. Bitwa zakończyła się ich niezaprzeczalnym sukcesem. Władysław triumfował, ale wydawał się szukać kogoś wzrokiem.

            – Jadwigo – szepnął – Czy jesteś tu jeszcze?

            Ale mnie już nie było. Spełniłam swoją misję. Polacy odnieśli zwycięstwo. Słońce schowało się za horyzontem, a nocne niebo przeszyły błyskawice. Deszcz lunął, oczyszczając atmosferę, zwiastując koniec czegoś i czegoś początek.

            Obmywał trupy leżących na ziemi Niemców, którym Tannenberg przyniósł śmierć. Uderzał kroplami jak grochem o żelazne zbroje Litwinów, którzy pod Żalgirise stracili życia.   Opadał na włosy Jagiełły, któremu  Grunwald przyniósł triumf na skalę światową, więc czemu  w dźwięku tych kropel szukał czyjegoś głosu? Czemu więc twarz jego stała się tak obojętna? Czemu patrzył w niebo pełne błyskawic z dziwnym  smutkiem, który nie sposób było oddalić?

            Ja spoglądałam na to wszystko z góry i pierwszy raz czułam, że moje niebo jest niekompletne. Czułam, że kogoś mi tu brakuje.

            – Będę czekać, Władysławie – szepnęłam, patrząc na Elżunię. Obydwie będziemy czekać na ciebie.

            I choć Władysław nie mógł usłyszeć moich słów,  widziałam jak spojrzał w niebo, a na jego twarzy zakwitł uśmiech.

 

 

Maciej Barton – Król Darek

Czyny trafiają na karty historii; działania ludzkich rąk zapisuje się na osi czasu, opatrując odpowiednimi datami i kolejnymi – ujętymi chronologicznie – punktami. Wiele takich zdarzeń staje się żywym spektaklem, który trwa do dziś.

Z racji poszukiwania, z pragnienia ucieczki od nowoczesnej gonitwy i kierowani pasją, spotykają się raz w roku na polach Grunwaldu; są ich tysiące!

Ileż to razy wybrzmiewa tu Bogurodzica? Modlitwa, nadzieja, otucha… Co takiego przyciąga tych wszystkich ludzi, aby w dwudziestym pierwszym wieku wcielali się w niewygodne, ciężkie pancerze historii i jako zwielokrotnieni bezimienni cofali się w czasie…? Dlaczego przez tych kilka dni chcą mierzyć się z historią, toczyć bitwę, czuć zwycięstwo, godzić się z porażką…?

I mnie tam ciągnie… O, jakże ciągnie do tego średniowiecznego życia! Do gotowania strawy w prymitywnych garnach na otwartym ogniu, i do cieszenia się, że innych wokół takież jedzenie zachwyca. Nieistotne przy tym, kim się jest w swym dniu codziennym, bo w średniowiecznym obozowisku setek płóciennych namiotów – każdy jawi się sobą. I nieważne, po której stronie i komu służy – tu, w średniowiecznym i zarazem dzisiejszym Grunwaldzie, nie ma to najmniejszego znaczenia. A co ma?… Opowiem!

Z zawodu jestem kucharzem i chcę ci opowiedzieć o królu!…

Dni w grunwaldzkim obozie pozostają równe każdemu z mieszkańców, stając się atrakcją w oczach gapiów, którym nie wolno przekraczać granic chorągwi. Podglądają więc łapczywie ową „średniowieczną” codzienność. Codzienność, w której ramach każdy bywalec zrzuca swój uniform współczesności, i widzowie chcą widzieć lniane koszule czy zdobne szaty, wytworne i galowe zbroje, szranki regularnych turniejów rycerskich. To nie tanie hobby, ale warte – cenne, godne.

Upatrzysz tutaj i wodzów – to organizatorzy tej kulturalnej imprezy, są obecni i dowódcy chorągwi, i kasztelanie, i mistrzowie… no i jest i on – król.

Oto wielkie postaci minionych czasów pozyskują sobowtórów – dzieje się to na tym jednym wielkim przyjacielskim planie bitwy. W ciągu zaledwie kilku dni naszykowana zostanie olbrzymia inscenizacja ku radości tysięcy, tysięcy widzów, i znów o tym, co bez znaczenia – bo bez względu na pogodę czy niepogodę, bez względu na nastroje, na zdrowie… odbędzie się owa inscenizacja i naprzeciw siebie staną Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego i Król Władysław Jagiełło.

Niezwykłe to wydarzenie i widowisko! Niezwykłe, bo ówcześni wodzowie tej potyczki to dwie świadomości wiary – obie te osobliwości z krzyżem wyeksponowanym na swej piersi; obydwaj – mistrz i król – z wiarą w tego samego Boga… lecz każdy naznaczony i własnym cierpieniem… No więc co wreszcie ma znaczenie? Już opowiadam!

To zaszczyt jest: gotować dla samego króla! Ależ to brzmi: kucharz króla Władysława Jagiełły! Toż nie w kij dmuchał – ot co! Zrazu inaczej się palenisko rozpala, stół zastawia suto – wszak będzie to królewska uczta!

Król Jagiełło tymczasem nie wygląda na zachwyconego, że oto przychodzi mu zmierzyć się z takim wrogiem. Bóg królowi świadkiem, że król zawsze chciał pokoju – zawsze szukał gdzieś rozwiązania, zawsze bardziej zażegnania niż jątrzenia. Taki był ten nasz Jagiełło! Znam go dobrze…

Może i historycy oceniają lub ocenią go inaczej, ale w mojej pamięci pozostanie on właśnie takim… tylko że co ja tam mogę wiedzieć? Prostym kucharzem jestem; no przecie, że wiedzieć – wiem niewiele, ledwo tyle, co król lubił, a czego nie cierpiał na talerzu… No ale kawę o poranku – oj, to lubiliśmy obaj!

I siąść i zapatrzeć się na świtanie wśród namiotów rycerstwa! Patrzeć, jak poblask lipcowego słońca wybudza i roznieca kolejne paleniska…

Jest kawa o poranku, to musi być i rozmowa – wtenczas smakuje doskonale!

Do bitwy zostały dwa dni. Trzeba się zmierzyć ze swymi słabościami, bo mimo że to „tylko” odtwarzanie historycznych realiów, to z zachowaniem pełnego szacunku do autentycznych – ówczesnych szczegółów.

W tym czasie oczekiwania król coraz częściej przygląda się z posępną miną złożonej górze żelastwa – zbroi przyciężkiej, choć ochraniającej.

Odwleka czas próby – nie spieszno mu do przymierzania się do tej ochrony. To przecież ostateczność – dać się zamknąć w tej masie stali… Przyjdzie na to czas!

Widzę kątem oka, jak spogląda na kolczugę – koszulę ze stalowych pierścieni, która waży tyle samo co jego synek. Mruży oczy, dotyka odruchowo klatki piersiowej… gdy wtem przyłapuje mnie na tym spojrzeniu, którym go oceniam. Uśmiecha się do mnie – ucieka w żart. Jeszcze całe dwa dni! Wiem, że da radę; wiem, bo znam go nie od wczoraj. On na wszystko wynajdzie rozwiązanie, uniesie każdy ciężar! Poza tym to jest przecież król! Wszystkie oczy zwrócą się nań… i za dwa dni to on będzie triumfował – on będzie zwycięzcą! I doskonale odnajdzie się w tej roli!

To honor i zaszczyt – stanąć obok niego! Stanąć wprawdzie nie na polu walki, ale chociaż – o tak: z czymś do jedzenia – z czymś, co jeść lubi… a o poranku – z kawą i rozmową!

Jestem dumny, mogąc być tak blisko tego króla, zwłaszcza tutaj – na polach Grunwaldu, i zwłaszcza teraz – w przeddzień wielkiej zwycięskiej bitwy Jagiełły. Choć nie zawsze dobrze jest znać wynik starcia…

Wielka bitwa – cóż to za obraz! Dziesiątki zbrojnych, połyskujące zbroje, ciężka jazda, sztandary… a na samym czele – Król Władysław Jagiełło!

Pola Grunwaldu zapełniają się. Rycerstwo rozstawia się na odpowiednich pozycjach, wybrzmiewają okrzyki, salwy… płonie wioska… Rozlega się śpiew tysiąca gardeł – Bogurodzica! Emocje i gorąc zatykają tysięczny tłum widzów; w tym roku tak strasznie gorąco – naprawdę strasznie! Trzeba donosić wodę zbrojnym, żeby żadnego zawczasu nie potracić!

Inscenizacja toczy się swoim biegiem; to już przeszło dwudziesty raz!… A wieluuuu z uczestników jest tutaj nieomal od zawsze!

Taaak, udział w tej imprezie to gigantyczny wysiłek, ciężar, koszt, ale… tu jest cały świat tych wszystkich ludzi!…

Ponownie salwy! Szarża… i zwycięstwo. Paradny przejazd Chorągwi Krakowskiej – król na czele! Pozdrawia widownię, pozdrawia odtwórców, wszystkim dziękuje – każdemu dziękuje za ten nadzwyczajny spektakl. Nadzwyczajny i – raz kolejny – zachwycający! Ponownie idealnie odegrany, i znowu zwycięski ten czas; czas kiedy można było stać się kimś innym… a jednak pozostać sobą…

Jutro będzie sprzątanie, zwijanie obozów. Każdy wróci do swojego rzeczywistego życia…

 

Pieśń o Grunwaldzie – Zofia Pichlak

Na polach szerokich, pod niebem bez kresu,
W blasku świtu, gdy mgła się unosi z lasów,
Grunwaldzki równy łan żądny krwi odwagą,
Czekał na zderzenie miecza z łańcuchem tarcz.

Tam stanęli rycerze, dwie potęgi świata,
Na jednej stronie krzyż biały, na drugiej orła skrzydła,
I wicher historii dął w bojowe rogi,
Gdy narody zderzyły swe nadzieje i los.

Król Władysław, ludu swojego chorąży,
Mężem wierności, cichym w obliczu wiatru,
Na czele hufca stalowego jak góry,
Przywołał wiarę w jednego Boga siłę.

A Krzyżacy w łoskocie swoich rycerzy,
Jak burza w stalowej szacie, dumnie krocząc,
Rozwinęli sztandary, żeby słońce zakryć,
Lecz ziemia nieugięta pod ich butem drgnęła.

Gdy pierwszy cios runął, łąka w purpurze stanęła,
Jakby sama Matka Ziemia miała serce w gardle,
A łoskot tarcz i krzyki bitewne równej siły,
Zagrały symfonię śmierci i odkupienia.

Słychać dzwony i pieśni, modlitwy, przekleństwa,
Jakby czas i przestrzeń zmieszały swe granice,
Aż wreszcie Krzyżacki chorąży w gruzach legł,
I orła cień zwycięski nad polem zawisł.

Grunwald, o Grunwaldzie, żyjesz w sercach ludzi,
Nie tylko przez stal, lecz przez dumę i ducha,
Który w świetle zwycięstwa nad czasem unosi,
I przypomina nam zawsze o jedności narodu.

Niech każdy, kto stąpa po tej ziemi świętej,
Pamięta, że chwała jest dziełem odwagi,
I że krew wylana w imię wolności i prawdy,
Zawsze zrosi korzenie drzewa narodowego.

 

Ballada o rycerzu – Ilona Balcerczyk

W srebrzystej zbroi, jak gwiazda chłodnej
W zamkowym serc pustym spichlerzu
Rycerz samotny tka nic swego życia

I przed miłością się skrywa w pancerzu.

Wicher Grunwaldzki śpiewa ponad głową,
Echa bitewne wciąż w uszach mu szumią.
I tam, gdzie brzęki krzyżowanych mieczy
Jemu krople ciszy zgiełki duszy tłumią

Wieża kamienna, wśród boru ukryta,
Gdzie nawet słońce nie zagląda śmiało,
Bramy zamknięte, mosty podniesione
Prócz jednej niezłomnej, gości tam jest mało

Nie dlań uśmiechy jasnej białogłowy,
Nie dlań muzyka i pieśni przy świecach
Jemu jest bliski kling brzęk surowy,
W bitewnych on tylko chleb piecze piecach

Lecz oto w borze krok cichy rozbrzmiewa
Ktoś znalazł ścieżkę, ukrytą w mroku.
Nie siłą oręża, nie ogniem sporu,
Lecz szeptem, co serca przenika głęboko.

Strumienie deszczu uderzają w kamień,
Rozlega się zbroi dźwięk twardy i pusty.
Lecz oto się miłość cicho przedziera,
Ciepłem swym miękko owija jak chusty

Rycerza drżenie objęło głęboko
Dłoń na toporze, spojrzenie lodowe.
Lecz nagle kruszą się jego zamku mury
Bo czucie nieznane nadchodzi i nowe

Kochanie nie siłą twierdze zdobywa
Nie robi podkopów i bram nie szturmuje
Przychodzi cicho, ścieżką ukrytą,
I serca rozjaśnia i myśli ponure.

Zbroja wnet spada, hełm się roztrzaskuje,
W oczach rycerza blask nowy się rodzi
Przez okna powoli poranek zagląda
Bo mu czułością ktoś strachy łagodzi

I tak się kończy opowieść ta stara,
O smutnym rycerzu zakutym w żelazie.
Bo miłość wśród bitwy nie zna przegranej,
Zwycięża zawsze i przy każdym razie.